Wpisy

Zapraszamy do tańca

Salsa solo suelta – dla wszystkich, którzy chcą cieszyć się swoim coraz bardziej swobodnym ruchem, głębokim rozluźnieniem. Dla lubiących energetyczne rytmy, smakowite mieszanki stylów muzycznych. Przydaje się zapracowanym, zestresowanym, zagonionym. Przynosi radość, komfort w ciele i odpoczynek dla umysłu.

Tańczymy salsę sueltę solo – a właściwie mówiąc – wszyscy razem w grupie, w liniach i kręgu. Nie trzeba mieć partnera.

Salsa na tych zajęciach będzie wolna od powinności, sztywnej formy, od choreograficznych układów i złożonych figur. Zachęcać będę do bycia w tańcu w naturalny dla siebie sposób i w harmonii z innymi.
Na naszym parkiecie będzie miejsce dla każdego, kto chce tańczyć, niezależnie od doświadczenia z ruchem, wieku, tempa uczenia się.
To, czego nauczymy się na tych zajęciach, można potem wykorzystywać w tańcu solowym lub w parach.

Dla kogo, kiedy?

  • Grupa dla już tańczących – wtorki 16:45 – trzy wolne miejsca
  • Grupa dla już tańczących –  środa 17:15 – trzy wolne miejsca
  • Grupa dla początkujących – poniedziałek 20:45 – dwa wolne miejsca

Obowiązują wcześniejsze zgłoszenia i zapisy.

Wiek i płeć – dowolne, strój – wygodny, obuwie zmienne (lub boso). Dobrze mieć coś suchego na przebranie po zajęciach.

Zajęcia prowadzą:

Anna Tymes – wtorki 16:45; środa od 17:15 –  grupy dla już tańczących

Beata Tymes  – poniedziałek 20:45, od 14.1.19 – dla początkujących, podstawy

Miejsce:

Wrocław, ul. Powstańców Śląskich 58 D

Cena:

  • Cena 8 zajęć 140 zł
    pierwsze zajęcia, jeśli nie będzie kupiony karnet – 25 zł
  • Honorujemy Karty Systemu Multisport, Ok System – bez dopłat, obowiązuje kaucja rezerwująca miejsce w grupie – 45 zł za kurs płatna po pierwszych zajęciach. Po zakończeniu kursu kaucja jest zwracana w całości pod warunkiem uczestniczenia we wszystkich zajęciach – możliwe jest 'odrobienie’ nieobecności w innej grupie salsy solo.
    Za każdą nieobecność na zajęciach potrącane jest z kaucji 15 zł.
    Kaucja zwrotna do 14 dni po zakończeniu cyklu.

Zapisy i zgłoszenia:

Ania Tymes – anna.tymes@11dom.pl; tel. 505 954 250
Beata Tymes – beata@taniec.info.pl; tel. 660 350 606 – zajęcia w poniedziałek

    Zapisz się na zajęcia


    Salsa Solo - dla już tańczących - poniedziałek 20:45 z Beatą Tymes
    Salsa Solo - dla już tańczących - wtorek 16:45 z Anną Tymes
    Salsa Solo - dla już tańczących - środa 17:15 z Anną Tymes

    Zapraszamy na inne nasze zajęcia w tygodniu:

    Zobacz grafik zajęć:  nauka salsy, tango, qigong

    Przeczytaj relacje uczestniczek zajęć:

    [blog count=”2″ style=”modern” columns=”2″ category=”’dlaczego-tancze” category_multi=”” exclude_id=”” filters=”0″ more=”1″ pagination=”0″ load_more=”” greyscale=”0″ margin=”” events=”0″]

      Zapisz się na newsletter aby dostawać informacje o nowych zajęciach, warsztatach, wyjazdach i innych wydarzeniach

      Imię i nazwisko

      Taniec
      Wszystkie wydarzenia Ośrodka 11 Dom

      Twój e-mail

      Interesują mnie:
      krótkie zajęcia we Wrocławiu
      dłuższe zajęcia we Wrocławiu i wyjazdowe warsztaty

      Z Beatą Tymes, uczącą salsy w parze rozmawiała Olga Szelc

      – Wiele osób ma obawy przed tańcem w parze. Mówią, że nie potrafią, boją się, czasem wstydzą. Czy warto i można to zmienić?

      – Zastanawiam się, skąd te obawy… Myślę, że prawie każdy może nauczyć się tak tańczyć, zgrać z drugą osobą. Dobrze by było, żeby wynikało to z wewnętrznej potrzeby i chęci, nie ma co robić tego na siłę. Moje doświadczenie z wielu lat prowadzenia zajęć mówi mi, że warto spróbować.

      – Pamiętam, jak mama zapisała mnie na lekcje tańca przed studniówką. Bardzo się tam męczyłam.
      – Jeśli nie miałaś na to wewnętrznej zgody, to pewnie było to trudne doświadczenie. Można w ten sposób na długo się zniechęcić.

      – Tak, tamta forma zupełnie mi nie pasowała.

      – Jest ogromny wybór form, rodzajów, stylów tańca w parze, warto poszukać tego, co nam będzie odpowiadało. Możemy chcieć się uczyć, szkolić na kursach, warsztatach, rozwijać technikę, świadomość ruchu, poznawać figury, a możemy też całe życie tańczyć tak, jak sami sobie to wymyślimy, poczujemy. Wiele par w ten sposób cieszy się z bycia razem na parkiecie w klubach, na spotkaniach, potańcówkach, weselach. Często znając tylko bardzo proste kroki i parę figur, świetnie się czują w tańcu i dobrze bawią.
      Kiedy decydujemy się na naukę, to warto rozpoznać jaka muzyka, styl, forma tańca nam odpowiada. To, co teraz króluje na parkietach, pochodzi z bardzo wielu różnych stron świata, kultur, czasów – niektóre są nam z różnych względów bliskie, w innych możemy czuć się nieswojo. Ktoś może nie czuć się dobrze w bezpośrednim, bliskim fizycznie kontakcie z drugą osobą i tango nie będzie mu odpowiadało, ale np. tradycyjne polskie tańce już tak. Myślę, że te obawy, o których wcześniej była mowa, są właśnie związane z takimi intymnymi formami tańca, jakie obserwujemy w tangu, bachacie czy czasem salsie. Warto uświadomić sobie, co lubimy, z czym czujemy się dobrze, a co budzi nasz lęk czy wstyd, poznać własne preferencje i granice.

      – O czym warto pamiętać, kiedy decydujemy się na naukę?

      – Ważne, a widzę, że nie zawsze jest to oczywiste, aby zrozumieć, iż taniec w parze to współdziałanie. Efekt zależy od zaangażowania, talentu, dobrej woli, życzliwości, zrozumienia, a czasem nawet cierpliwości obu stron. Trzeba więc poznać kroki i figury, ale też nauczyć się współpracować. Należy poznać także nowy sposób porozumiewania się – bez słów. Im więcej radości odnajdziemy w tej wspólnej nauce, im bardziej odpuścimy ocenianie samego siebie i naszego partnera czy partnerki, im mniej krytyczni będziemy, a bardziej wdzięczni sobie za taką aktywność i wszelkie najmniejsze nawet postępy – tym szybsze będą rezultaty.

      Oczywiście, ważne jest również, aby będąc w parze samemu dobrze tańczyć, w rytmie, w stylu, z wdziękiem. W tym pomocne może być chodzenie na zajęcia tańca solo (na przykład salsy, improwizacji itd.), a także różnego rodzaju ćwiczenia, treningi, w których rozwijamy swoje możliwości, świadomość ciała, zakres ruchu, koordynację, kondycję. Kiedy będziemy lepiej czuć się w swoim ciele i mieć dobre wyczucie swojego ruchu, to dużo łatwiej będzie nam wejść w kontakt z inną osobą w tańcu.

      – A jakie trudności zgłaszają ci uczestnicy zajęć? Co sama obserwujesz?

      – Czasem trudnością jest to, że w parze jednej osobie dużo bardziej zależy na nauce, druga osoba przychodzi na zajęcia nie do końca przekonana, nie robi tego dla siebie, tylko dla partnera. Kolejną trudnością jest przyjęcie ról, które w tańcu w parze obowiązują. Tu mężczyzna prowadzi, a kobieta podąża za nim. Tymczasem we współczesnych związkach, często kobiety są tymi, które chcą mieć decydującą rolę i prowadzić, a mężczyźni z kolei są spolegliwi i wycofują się z pozycji lidera – odnoszę wrażenie, że czasem taka sytuacja obojgu odpowiada. W takiej parze taniec może się udać, bo często kobieta po prostu będzie się „prowadzić” sama, a partner będzie jej na to pozwalał. Jednak może się okazać, że ciężko im będzie zatańczyć z innymi partnerami lub stanie się to w ogóle niemożliwe.

      – Co – poza nauką kroków, figur, stylowego ruchu – sprawia, że ludzie zapisują się na zajęcia?

      – Pary, które są ze sobą, przychodzą po to, aby coś razem robić, nauczyć się czegoś nowego, miło i blisko ze sobą spędzić czas, poznać się, zrozumieć, wyczuć się lepiej. To ważne i dla nowych związków, i dla tych z wieloletnim stażem. Doświadczenia z parkietu przekładają się na codzienne bycie ze sobą – nauka harmonijnego współdziałania, radość z bliskości, odkrywana synchronizacja ruchu, wszystkie budzące przez taniec emocje – wzbogacają pary i zwiększają satysfakcję ze związku. Nabyte umiejętności sprawiają, że pary z większą przyjemnością bywają razem na imprezach klubowych czy rodzinnych.

      Mam też uczestników – mężczyzn, którzy są w związkach, ale na zajęcia zgłosili się sami – oni przychodzą dla swoich kobiet, żeby dorównać im w umiejętnościach tanecznych. Ci, którzy singlami, często mają inny plan – zwykle bardzo skuteczny – żeby nauczyć się tańczyć i dzięki tej umiejętności poznać atrakcyjne kobiety. Niektórych mężczyzn sprowadza na zajęcia chęć rozwijania tanecznej pasji – i oby takich jak oni było jak najwięcej. Gdy na sali jest ich wielu, utwierdzają się w zdrowym przekonaniu, że taniec to też męska rzecz. Kobiety mają w naszej kulturze łatwiej pod tym względem. Marzenie o tańcu jest wśród nich powszechne i aprobowane. Wiele z nich zapisuje się więc po prostu po to, żeby to pragnienie spełnić. Dla niektórych jest to też sposób na poznanie ciekawego mężczyzny.

      – A jak znaleźć sobie partnera do tańca?

      – Ze względu na charakter moich zajęć zwykle uczestnicy zapisują się, kiedy już mają z kim tańczyć – często są to osoby będące w związku, czasem to tylko znajomi. Są osoby, które znajdują partnera do tańca właśnie rozpytując wśród znajomych, czasem skuteczne są strony typu „ogłoszenia: partner do tańca” i oczywiście portale społecznościowe. Warto rozpuścić wici, pytać, ujawnić swoje marzenie, wytrwale poszukiwać. Kto wie, może wśród naszych znajomych ktoś właśnie czeka na taką propozycję?

      Gdy zdarza się, że w kursie chcą wziąć udział ‘pojedyncze’ kobiety i ‘pojedynczy’ mężczyźni, to dobieram ich w pary, starając się intuicyjnie wyczuć, komu z kim się będzie dobrze tańczyło. Zawsze cieszę się, kiedy widzę, że to działa, a para robi szybkie postępy.

      – A kim, według Ciebie, jest dobry tancerz, dobra tancerka?

      – Myślę, że to ktoś zharmonizowany ze sobą, muzyką, z tym, z kim tańczy. Ktoś, kto jest uważny, skoncentrowany na swoim partnerze, emanuje akceptacją, dba o to, aby druga osoba czuła się komfortowo, nie zmusza jej do niczego, co jej nie pasuje. Dobry tancerz mężczyzna to dżentelmen, klarowny w ruchu, prowadzący pewnie i z otwartością na to, czego potrzebuje kobieta, co dzieje się między nimi. Dobry tancerz czy tancerka to ktoś, kto nawiązuje kontakt, z kim przyjemnie jest tańczyć, kto sprawia swoim tańcem radość, wywołuje uśmiech na twarzy partnera.
      Moim zdaniem nie jest dobrym tancerzem ktoś, kto opanował świetnie technikę ruchu, ale nie dba o partnera czy partnerkę i bardziej pragnie spodobać się obserwującym widzom, niż osobie z którą jest na parkiecie.

      – Jakie będziemy mieć korzyści z tańca w parze? Co nam może dać?

      – Bardzo wiele: przyjemność płynącą z ruchu, zabawy, naukę, jak być blisko, jak czytać siebie nawzajem, porozumiewać się bez słów – to może być bardzo głębokie doświadczenie. Dla niektórych ważna może być też satysfakcja z postępów, radość z intensywnego czy precyzyjnego, wyrafinowanego ruchu i większa sprawność fizyczna. Inni cenią to, że jest to praktyka cierpliwości, skupienia, uważności, współpracy. Może być to wielka przyjemność zmysłowa, z większą lub mniejszą domieszką erotyzmu i sposób na subtelny flirt – jeśli obojgu tancerzom to pasuje. Taniec pomaga odpocząć, zrelaksować się, oderwać od męczących myśli. Jednocześnie zyskujemy dużo wiedzy o sobie i o tych, z którymi tworzymy parę, o relacjach ze sobą i z innymi ludźmi, o tym, co lubimy, a czego nie.

      Część kobiet i mężczyzn uważa, że wytańczyć się i wyszaleć można jedynie solo. Niektórzy podkreślają, że nie lubią oddawać swojej wolności czy kontroli nad sobą, że w parze czują się skrępowani, ograniczeni, zależni. Czym innym jest jednak taniec z samym sobą, a czym innym relacja w tańcu z partnerem – coś za coś. Harmonizując się z partnerem czy partnerką możemy zyskać inne doświadczenia, niż w tańcu z samym sobą. Kto chce poczuć przyjemność wirowania czy obrotów w szalonym tempie, zgodnego połączenia ramion albo poruszania w rytmie muzyki w przytuleniu – tego zachęcam do spróbowania tańca w parze.

      – Czuję się zachęcona! Dziękuję za rozmowę.

      Taniec może uwalniać od stereotypowych zachowań. Można porzucić ocenianie, czy to jest ładne czy nieładne. Po prostu być tym tańcem, być w nim i z nim.

      Pamiętam, że w dzieciństwie nie tyle sama tańczyłam, co uwielbiałam oglądać balet. Fascynowało mnie to panowanie nad ciałem i było w tym też coś niezwykle zmysłowego…  Nie mogłam oderwać oczu od tancerzy w telewizji.
      Z tańcem jako formą zabawy po raz pierwszy spotkałam się na letnich koloniach. To był wielki zawód. Trzeba było tańczyć w parach, według określonego porządku. Dziewczynki denerwowały się tym, że nie zostaną poproszone do tańca przez chłopców. Nie odpowiadało mi to i bardzo mnie nudziło.

      W szkole średniej też nie przepadałam za tą formą ruchu. Tańce były zorganizowane, chodziło się na jakieś dyskoteki, wciąż grała ta sama muzyka. Już wtedy zauważyłam, że rodzaj muzyki ma dla mnie duże znaczenie. Oczywiście, potrafię poruszać się do różnych melodii, ale najbardziej lubię rdzenne, mocne rytmy, które mnie ukorzeniają, łączą z Ziemią. Dlatego właśnie lubię salsę afrykańską, cięższą, transową.
      Przyjemność płynącą z tańca odkryłam później, chodząc na „prywatki”. Słuchało się na nich muzyki bardziej awangardowej, rockowej, z mocnym brzemieniem, charakterem. Ktoś przysyłał lub przywoził z Zachodu płyty, jakich u nas nie było: Tangerine Dream, Genesis, King Crimson, Rober Waytt… Do tej muzyki tańczyło się w sposób swobodny, improwizujący, każdy sam ze sobą. To mi dużo bardziej pasowało…

      Potem był stan wojenny, spotkania towarzyskie się skończyły… a jeśli się już odbywały, to mieliśmy ważniejsze rzeczy do robienia niż bawić się.
      Pełni tańca zaznałam chodząc na warsztaty „5 Rytmów” i improwizację do Kolorów Życia (ośrodek warsztatowy we Wrocławiu). Tam odkrywałam kontaktowanie się w tańcu ze sobą i ze swoją wrażliwością. Uczyłam się też przez jakiś czas tańca brzucha. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Ćwiczyłam sama w domu przed lustrem, na zajęciach obserwowałam innych tancerzy. Przekonałam się, jak mało znam swoje ciało i możliwości, jakie ukrywa. Zapragnęłam więc je odkryć!

      Na salsę trafiłam z kolei przez Qigong. Na warsztatach z Mistrzem Liu poznałam Anię, która w Ośrodku 11 Dom prowadziła zajęcia taneczne.  W tym czasie Kolory Życia nieco zmieniły profil, chętnie więc skorzystałam z okazji, aby zaznać czegoś nowego.

      Moja salsa była od początku takim rodzajem improwizacji. Podobało mi się, że prowadząca zajęcia nie mówi, jak i co mamy robić. Podaje tylko pewien pomysł, a my za nim swobodnie podążamy. Każda na swój sposób. Jednocześnie obecność każdej z nas jest całością tego tańca.

      Taniec jest dla mnie czymś bardzo osobistym i jednocześnie formą sztuki. Nie zawsze mi się udaje zatańczyć tak, jak sobie zamierzyłam, ale za każdym razem jest to dla mnie twórcze. Nie zamykam się wcale w sali do tańca. Lubię tańczyć, gdy myję naczynia, sprzątam, odkurzam. Najlepiej się czuję, tańcząc boso.

      Myślę, że taniec rozumiany w ten sposób uwalnia ze stereotypów zachowań. Nie ma miejsca ocenianie, czy to jest ładne, czy nieładne. Po prostu jest się tym tańcem, jest się w nim i z nim.

      Dla mnie taniec nie jest „na coś”. To nie tak, że gdy źle się czuję, to idę tańczyć. W czwartki zawsze tańczę, tak jak rano i wieczorem codziennie myję zęby. To coś bardzo naturalnego.

      Za każdym razem ciekawi mnie, kogo w tym tańcu spotkam, co się wydarzy, kto przyjdzie. Jestem w nim zrelaksowana, szczęśliwa, nie zdarzyło mi się, abym po godzinie intensywnego ruchu wychodziła zmęczona. Wręcz przeciwnie, gdy mam za sobą ciężki dzień, taniec dodaje mi sił i jeszcze więcej energii.

      Te zajęcia czwartkowe są dla mnie wyjątkowe. Niczego tutaj nie musimy na siłę się uczyć. Przychodzimy tańczyć i to, co trzeba dzieje się samo. Jest w tym niewątpliwie jakaś magia.

      Ten taniec rozluźnia, otwiera, udostępnia możliwość prawdziwego bycia ze swoim ciałem.

      Opowiedziała Basia. Zapisała Olga

      Bardzo lubię tańczyć na boso. Mam takie swoje ulubione miejsce z widokiem na Ślężę. Lubię czuć ziemię pod stopami.

      Dziś nie wiem, jak to mogło się stać, że bez tańca żyłam tyle lat.

      Uwielbiałam taniec od dzieciństwa, ale wówczas nie tańczyłam. Byłam zbyt nieśmiała, żeby to robić. Miałam jednak w zanadrzu inne formy aktywności, np. biegałam. W kulminacyjnym punkcie, w wielkiej radości zawsze widziałam siebie tańczącą na plaży… Dzisiaj każdy dzień zaczynam od biegania. Mam swoje ulubione miejsca, w których mogę się „rozpędzić”.
      Pewnego razu moja przyjaciółka i współpracownica Asia zaczęła mnie namawiać na tango. Ja jednak nie mogłam wtedy się tym zająć.

      Opiekowałam się chorymi rodzicami, wychowywałam dzieci, starałam się poradzić sobie z otaczającą rzeczywistością, intensywnie pracowałam. Ale Asia uświadomiła mi, że w ogóle istnieje taka możliwość, że może być dla mnie dostępna. Decyzja dojrzewała powoli. Poprosiłam wtedy instruktora tanga, żeby przyjeżdżał do mnie do domu i mnie uczył. Ziarno tańca zostało zasiane.

      Na salsę trafiłam w bardzo trudnym dla mnie momencie. Moja przyjaciółka chorowała na nowotwór i umierała. Przyrzekłam jej wtedy, że będę tańczyć, aby uhonorować życie. Tak to właśnie odczuwam. Staram się tańczyć za siebie i za te wszystkie kobiety, które nie mogą tego zrobić i też za te, które cierpią. Tańczę w intencji mojego przyjaciela, który porusza się na wózku. Za każdym razem tańcem dziękuję za swoje zdrowie, za to, że mam ręce, nogi, że mogę to robić. Taniec to moje dziękczynienie.

      Dzięki temu, że tańczę poczułam się bardziej radosna, to takie pozytywne uzależnienie. Poprawiło się też moje zdrowie. Ten rodzaj ruchu – podobnie jak uwielbiane przeze mnie bieganie – daje mi relaks i wytchnienie, budzi moją kreatywność, pomaga rozwiązywać problemy. Bardzo lubię tańczyć na boso. Mam takie swoje ulubione miejsce z widokiem na Ślężę. Lubię czuć ziemię pod stopami.

      Namawiam wszystkie moje koleżanki, żeby tańczyły i uwalniały w ten sposób swoje dusze. To dla mnie najpiękniejszy widok, gdy widzę, jak tańczące kobiety zamieniają się w barwne motyle.

      Opowiedziała Hania. Zapisała Olga

      Nie przypominam sobie tańca w dziecięcych marzeniach, pamiętam natomiast, że uwielbiałam śpiewać i chyba z tym związane były moje najwcześniejsze plany. Pragnęłam zostać piosenkarką. Zawzięcie trenowałam przed lustrem, trzymając w dłoni dezodorant „Basia” . Nie zniechęcił mnie nawet pan od muzyki, „genialny” pedagog, który powiedział, że ryczę jak koza.

      O tańcu chyba nigdy nie myślałam, byłam raczej pulchniutką, mało zwinną dzieciną. Jako nastolatka, gdy odzyskałam „formę”, polubiłam tańczenie lub raczej ruszanie się w rytm muzyki. Niemniej jednak lekcje tańca nie przyszły mi wtedy jeszcze do głowy.

      Prawdziwa przygoda z tańcem zaczęła się dużo, dużo później. Po długim urlopie macierzyńskim chciałam zrobić coś dla siebie. Zaczęło się od zajęć na festiwalu ”Dojrzewalnia Róż”. Uczestniczyłam w różnych warsztatach, przede wszystkim psychologicznych. Tak trafiłam do Reginy Wolskiej na choreoterapię. Zaczęłam brać udział w zajęciach. Trochę rozmawialiśmy, trochę tańczyliśmy. Chodziłam na te wspaniałe zajęcia i z czasem poczułam, że taniec bardzo mnie porusza, że dociera gdzieś głęboko, bardziej niż rozmowa, zwierzenia, niczego nie przekłamuje, że pozwala mi odkrywać siebie w sposób naturalny, bezboleśnie.

      Zaczęłam szukać zajęć tanecznych, ale nie kursów, tylko takich, które pozwolą mi na swobodny ruch. Ruch, który cieszy, do niczego nie zmusza i taki, który polubi moje ciało.

      Tak znalazłam 11. Dom. Zadzwoniłam, a Ania powiedziała, że na razie jeszcze nie wie, czy zbierze się grupa chętnych. Rozmawiałyśmy, opowiedziała mi o swoim pomyśle na zajęcia, a ja, że skoro problemem jest grupa, to ja przyprowadzę koleżanki. Koleżanki przyprowadziłam, one odeszły, a ja zostałam do dziś.

      Pokochałam Anię, salsę i to, co mi ten taniec robi. Salsa od razu jednak rozgościła się w moim ciele, zabierała je kawałek po kawałku – moje lęki, ograniczenia, smutki i problemy. Niektóre zabrała na dobre, inne eliminuje na bieżąco od razu lub powolutku, ale zawsze skutecznie. Tańcząc odkryłam, że ciało i umysł to jedno, czuję, że jestem albo jestem, bo czuję… Taniec zmienił mnie, moje postrzeganie świata i ciągle je zmienia na jaśniejsze, spokojniejsze, pewniejsze i lepsze.

      A Ania? Ania tą moją salsą po prostu jest. Rozkołysana, uśmiechnięta, promienna, słoneczna. Jest jak ciepły wiatr, kiedy wychodzę z zimnego morza, jak ognisko, rosa na porannej trawie, jak kąpiel w górskim stawie w upalny dzień w Paradzie po prostu… jestem jej wdzięczna, że pojawiła się wtedy na mojej drodze i że jest na niej do dzisiaj. Zawsze, gdy potrzebuje tańczyć, to Ania tam jest.

      Opowiedziała Jowita. Zapisała Olga

      Taniec daje mi odprężenie i relaks, sprawia, że lepiej czuję się ze swoim ciałem, jestem bardziej giętka i elastyczna. Daje mi też większe poczucie kobiecości.

      Tak naprawdę przyjemność płynąca z tańca przyszła do mnie po czterdziestce. Jako dziecko nie tańczyłam i nawet tego nie lubiłam. Wesela i dyskoteki mogłyby dla mnie w ogóle nie istnieć.
      Próbowałam uczyć się tańczyć jako dorosła osoba, ale były to próby zupełnie nieudane. Pewnego dnia moja przyjaciółka Jagoda zaprosiła mnie na wyjazd do Parady w Niedamirowie. Powiedziała, że będzie fajnie. Rzeczywiście, okazało się, że to cudne miejsce, wspaniali ludzie, przepyszne jedzenie, wyjątkowe widoki. Wszyscy tańczyli, byli wyluzowani i świetnie się bawili… Czytaj dalej

      Od kiedy tańczę? Myślę, że od zawsze. W dzieciństwie chodziłam  na zajęcia z rytmiki. Nie znaczy to jednak wcale, że byłam nadmiernie ruchliwym dzieckiem. Wręcz przeciwnie – i dzisiaj jestem raczej typem kanapowca. Są ludzie jakby stworzeni z ruchu, nawet gdy siedzą, wydają się lekko rozedrgani. To na pewno nie ja.
      Tak naprawdę roztańczyłam się dopiero na studiach. Chodziłam wówczas chętnie na zabawy taneczne i dyskoteki. Wtedy interesował mnie wyłącznie taniec z partnerem i bardzo było ważne, żeby dobrze prowadził. Tańczyłam wówczas z zapamiętaniem, oddając temu serce. Czułam, że jestem tym tańcem. Czytaj dalej

      Byłam małą dziewczynką, gdy zapisano mnie na balet. Sprawiałam trochę kłopotów, bo ciągle chciałam tańczyć po swojemu…

      Przed światłem i oddechem

      Czym jest taniec? Przede wszystkim czymś naturalnym. Jeszcze zanim weźmiemy pierwszy oddech, zanim po raz pierwszy otworzymy oczy na światło, tańczymy w bezkresnych wodach wieczności – wewnątrz Matki. Muzyka jest pierwszym językiem, a taniec pierwszą świadomością siebie i ciała, w którym przychodzimy na świat.

      Czytaj dalej

      Za chwilę ruszają po wakacjach nasze nowe kursy salsy, znów w Sali Lustrzanej na Wierzbowej pojawią się po raz pierwszy ci, którzy od lat marzyli, żeby tańczyć, i ci którzy przed chwilą wpadli na ten pomysł. Tacy, dla których to będzie kolejny poznany taniec i tacy, którzy zaczynają swoją przygodę z ruchem od tego rytmu. Wszystkich powinniśmy uprzedzić Czytaj dalej

      To zawsze jest ciekawe, kto przyjdzie na zajęcia do nowej grupy.  Kogo przyprowadził prosty impuls, ciekawość, dla kogo to ważny moment, bo marzenie o tańcu czekało wiele lat na spełnienie… Niektórzy łatwo wchodzą w nowe miejsca, do nowej grupy, inni potrzebują czasu na oswojenie. Często w grupie po paru zajęciach widzę, jakie kto ma ulubione miejsce, kto z przyjemnością patrzy w lustro, a kto woli nie widzieć swojego odbicia.
      Czasem zapominam, żeby uprzedzić, że to pierwsze spotkanie może wiele w życiu zmienić. Salsa raz zakosztowana, apetyt na ciąg dalszy zbudzić może i potem już chce być stałą częścią tygodnia.
      Żeby sprawdzić, czy tym razem też tak będzie, zaczynamy 20 września, po przerwie wakacyjnej salsę w czwartki o 19:20.

       

      Jedną z większych przyjemności z prowadzenia zajęć jest widzenie tego, jak zmienia się z kolejnymi zajęciami ruch tańczących, jak pojawia się coraz więcej swobody, uśmiechów, okrzyków… Czasem to małe zmiany, kiedy ciało jest opancerzone, nawykłe do 'trzymania się dzielnie’, ciało w którym zapisały się różne życiowe ciężary… Potrzeba wtedy czasu, żeby puściły napięcia. I tylko żeby się nie spieszyć, nie ponaglać, nie porównywać.

      Każdy ma swoją drogę do siebie, do pełnego wyrażania tego, co w środku. Dla mnie najważniejsze okazało się odpuszczanie, niemuszenie, pozwolenie, żeby nogi, brzuch, ręce poruszały się same, a głowa nie chciała przeszkadzać. W tej muzyce, którą tańczymy, dużo jest trudnych afrykańskich rytmów i widzę, że najczęściej lepiej radzi sobie z nimi ciało, niż umysł…

      Lato w mieście kilka lat temu. Spaceruję po parku, na skraju którego stoi wielkie gmaszysko, a z jego otwartych okien, nie płynie, ale gna w moja stronę muzyka bardziej gorąca niż to upalne lato w mieście. Zadzieram głowę i widzę poruszające się w jej rytm postacie. Pierwsza myśl: chciałabym znaleźć się tam w tej sali i tańczyć, z tymi dziewczynami, ale natychmiast tę przyjemną myśl przerywa mi zrzędliwa Matka Polka z pytaniem – czy Ty się dobrze czujesz? a zakupy, obiadki, sprzątanie, gotowanie, kiedy Ty chcesz tu przychodzić ? dołącza się jeszcze głos znienawidzonej Ciotki-Klotki: zapomnij, zacznij dziergać czapeczki dla wnuków, na ćwiczenia 40+ możesz się wybrać, ale tutaj? Na hulanki miałaś czas, ustąp miejsca młodszym. Pogodzona z obiema zrzędami mijam smętnie gmaszysko i wracam do rzeczywistości. Czytaj dalej