Wpisy


Termin:

10 – 16 lipca 2022

Miejsce:

Dom Pod Lipą – Silna Nowa – poj. Lubuskie

Cena:

do 31.05 – 1690 zł, od 1.06.22 – 1750 zł.

Więcej informacji >>

Pretekstem, i to bardzo dobrym, żeby jeszcze raz w tym roku spotkać się na parkiecie i zatańczyć szkockie tańce było to, że była jeszcze przez kilka dni we Wrocławiu Basia, która tańczy w zespole Scottish Country Dance w dalekim Permie.

Z podziwem patrzyliśmy na lekkość jej tańca. Z nadzieją, że i nam się ona udzieli praktykowaliśmy cały piątkowy wieczór .

Myślę, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety, gdy tańczą z sercem i zaangażowaniem, mogą wiele w tańcu wyrazić.

Pewnego dnia żona oznajmiła mi, że idziemy uczyć się tańczyć. Było to jej postanowienie noworoczne i marzenie. Oczywiście, zamierzałem pomóc jej je spełnić. Rzecz jasna, miałem opory. Miałem wtedy 37 lat i nie interesowałem się tańcem. Jako dziecko byłem niski i pulchny, ten rodzaj ruchu mnie nie pociągał. Potem, już jako nastolatek, trochę zazdrościłem tym, którzy umieli z gracją poruszać się na parkiecie, np. w dyskotece. Jednak nie ciągnęło mnie do tego, aby spróbować samemu. Czytaj dalej

Taniec może uwalniać od stereotypowych zachowań. Można porzucić ocenianie, czy to jest ładne czy nieładne. Po prostu być tym tańcem, być w nim i z nim.

Pamiętam, że w dzieciństwie nie tyle sama tańczyłam, co uwielbiałam oglądać balet. Fascynowało mnie to panowanie nad ciałem i było w tym też coś niezwykle zmysłowego…  Nie mogłam oderwać oczu od tancerzy w telewizji.
Z tańcem jako formą zabawy po raz pierwszy spotkałam się na letnich koloniach. To był wielki zawód. Trzeba było tańczyć w parach, według określonego porządku. Dziewczynki denerwowały się tym, że nie zostaną poproszone do tańca przez chłopców. Nie odpowiadało mi to i bardzo mnie nudziło.

W szkole średniej też nie przepadałam za tą formą ruchu. Tańce były zorganizowane, chodziło się na jakieś dyskoteki, wciąż grała ta sama muzyka. Już wtedy zauważyłam, że rodzaj muzyki ma dla mnie duże znaczenie. Oczywiście, potrafię poruszać się do różnych melodii, ale najbardziej lubię rdzenne, mocne rytmy, które mnie ukorzeniają, łączą z Ziemią. Dlatego właśnie lubię salsę afrykańską, cięższą, transową.
Przyjemność płynącą z tańca odkryłam później, chodząc na „prywatki”. Słuchało się na nich muzyki bardziej awangardowej, rockowej, z mocnym brzemieniem, charakterem. Ktoś przysyłał lub przywoził z Zachodu płyty, jakich u nas nie było: Tangerine Dream, Genesis, King Crimson, Rober Waytt… Do tej muzyki tańczyło się w sposób swobodny, improwizujący, każdy sam ze sobą. To mi dużo bardziej pasowało…

Potem był stan wojenny, spotkania towarzyskie się skończyły… a jeśli się już odbywały, to mieliśmy ważniejsze rzeczy do robienia niż bawić się.
Pełni tańca zaznałam chodząc na warsztaty „5 Rytmów” i improwizację do Kolorów Życia (ośrodek warsztatowy we Wrocławiu). Tam odkrywałam kontaktowanie się w tańcu ze sobą i ze swoją wrażliwością. Uczyłam się też przez jakiś czas tańca brzucha. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Ćwiczyłam sama w domu przed lustrem, na zajęciach obserwowałam innych tancerzy. Przekonałam się, jak mało znam swoje ciało i możliwości, jakie ukrywa. Zapragnęłam więc je odkryć!

Na salsę trafiłam z kolei przez Qigong. Na warsztatach z Mistrzem Liu poznałam Anię, która w Ośrodku 11 Dom prowadziła zajęcia taneczne.  W tym czasie Kolory Życia nieco zmieniły profil, chętnie więc skorzystałam z okazji, aby zaznać czegoś nowego.

Moja salsa była od początku takim rodzajem improwizacji. Podobało mi się, że prowadząca zajęcia nie mówi, jak i co mamy robić. Podaje tylko pewien pomysł, a my za nim swobodnie podążamy. Każda na swój sposób. Jednocześnie obecność każdej z nas jest całością tego tańca.

Taniec jest dla mnie czymś bardzo osobistym i jednocześnie formą sztuki. Nie zawsze mi się udaje zatańczyć tak, jak sobie zamierzyłam, ale za każdym razem jest to dla mnie twórcze. Nie zamykam się wcale w sali do tańca. Lubię tańczyć, gdy myję naczynia, sprzątam, odkurzam. Najlepiej się czuję, tańcząc boso.

Myślę, że taniec rozumiany w ten sposób uwalnia ze stereotypów zachowań. Nie ma miejsca ocenianie, czy to jest ładne, czy nieładne. Po prostu jest się tym tańcem, jest się w nim i z nim.

Dla mnie taniec nie jest „na coś”. To nie tak, że gdy źle się czuję, to idę tańczyć. W czwartki zawsze tańczę, tak jak rano i wieczorem codziennie myję zęby. To coś bardzo naturalnego.

Za każdym razem ciekawi mnie, kogo w tym tańcu spotkam, co się wydarzy, kto przyjdzie. Jestem w nim zrelaksowana, szczęśliwa, nie zdarzyło mi się, abym po godzinie intensywnego ruchu wychodziła zmęczona. Wręcz przeciwnie, gdy mam za sobą ciężki dzień, taniec dodaje mi sił i jeszcze więcej energii.

Te zajęcia czwartkowe są dla mnie wyjątkowe. Niczego tutaj nie musimy na siłę się uczyć. Przychodzimy tańczyć i to, co trzeba dzieje się samo. Jest w tym niewątpliwie jakaś magia.

Ten taniec rozluźnia, otwiera, udostępnia możliwość prawdziwego bycia ze swoim ciałem.

Opowiedziała Basia. Zapisała Olga

Bardzo lubię tańczyć na boso. Mam takie swoje ulubione miejsce z widokiem na Ślężę. Lubię czuć ziemię pod stopami.

Dziś nie wiem, jak to mogło się stać, że bez tańca żyłam tyle lat.

Uwielbiałam taniec od dzieciństwa, ale wówczas nie tańczyłam. Byłam zbyt nieśmiała, żeby to robić. Miałam jednak w zanadrzu inne formy aktywności, np. biegałam. W kulminacyjnym punkcie, w wielkiej radości zawsze widziałam siebie tańczącą na plaży… Dzisiaj każdy dzień zaczynam od biegania. Mam swoje ulubione miejsca, w których mogę się „rozpędzić”.
Pewnego razu moja przyjaciółka i współpracownica Asia zaczęła mnie namawiać na tango. Ja jednak nie mogłam wtedy się tym zająć.

Opiekowałam się chorymi rodzicami, wychowywałam dzieci, starałam się poradzić sobie z otaczającą rzeczywistością, intensywnie pracowałam. Ale Asia uświadomiła mi, że w ogóle istnieje taka możliwość, że może być dla mnie dostępna. Decyzja dojrzewała powoli. Poprosiłam wtedy instruktora tanga, żeby przyjeżdżał do mnie do domu i mnie uczył. Ziarno tańca zostało zasiane.

Na salsę trafiłam w bardzo trudnym dla mnie momencie. Moja przyjaciółka chorowała na nowotwór i umierała. Przyrzekłam jej wtedy, że będę tańczyć, aby uhonorować życie. Tak to właśnie odczuwam. Staram się tańczyć za siebie i za te wszystkie kobiety, które nie mogą tego zrobić i też za te, które cierpią. Tańczę w intencji mojego przyjaciela, który porusza się na wózku. Za każdym razem tańcem dziękuję za swoje zdrowie, za to, że mam ręce, nogi, że mogę to robić. Taniec to moje dziękczynienie.

Dzięki temu, że tańczę poczułam się bardziej radosna, to takie pozytywne uzależnienie. Poprawiło się też moje zdrowie. Ten rodzaj ruchu – podobnie jak uwielbiane przeze mnie bieganie – daje mi relaks i wytchnienie, budzi moją kreatywność, pomaga rozwiązywać problemy. Bardzo lubię tańczyć na boso. Mam takie swoje ulubione miejsce z widokiem na Ślężę. Lubię czuć ziemię pod stopami.

Namawiam wszystkie moje koleżanki, żeby tańczyły i uwalniały w ten sposób swoje dusze. To dla mnie najpiękniejszy widok, gdy widzę, jak tańczące kobiety zamieniają się w barwne motyle.

Opowiedziała Hania. Zapisała Olga

Nie przypominam sobie tańca w dziecięcych marzeniach, pamiętam natomiast, że uwielbiałam śpiewać i chyba z tym związane były moje najwcześniejsze plany. Pragnęłam zostać piosenkarką. Zawzięcie trenowałam przed lustrem, trzymając w dłoni dezodorant „Basia” . Nie zniechęcił mnie nawet pan od muzyki, „genialny” pedagog, który powiedział, że ryczę jak koza.

O tańcu chyba nigdy nie myślałam, byłam raczej pulchniutką, mało zwinną dzieciną. Jako nastolatka, gdy odzyskałam „formę”, polubiłam tańczenie lub raczej ruszanie się w rytm muzyki. Niemniej jednak lekcje tańca nie przyszły mi wtedy jeszcze do głowy.

Prawdziwa przygoda z tańcem zaczęła się dużo, dużo później. Po długim urlopie macierzyńskim chciałam zrobić coś dla siebie. Zaczęło się od zajęć na festiwalu ”Dojrzewalnia Róż”. Uczestniczyłam w różnych warsztatach, przede wszystkim psychologicznych. Tak trafiłam do Reginy Wolskiej na choreoterapię. Zaczęłam brać udział w zajęciach. Trochę rozmawialiśmy, trochę tańczyliśmy. Chodziłam na te wspaniałe zajęcia i z czasem poczułam, że taniec bardzo mnie porusza, że dociera gdzieś głęboko, bardziej niż rozmowa, zwierzenia, niczego nie przekłamuje, że pozwala mi odkrywać siebie w sposób naturalny, bezboleśnie.

Zaczęłam szukać zajęć tanecznych, ale nie kursów, tylko takich, które pozwolą mi na swobodny ruch. Ruch, który cieszy, do niczego nie zmusza i taki, który polubi moje ciało.

Tak znalazłam 11. Dom. Zadzwoniłam, a Ania powiedziała, że na razie jeszcze nie wie, czy zbierze się grupa chętnych. Rozmawiałyśmy, opowiedziała mi o swoim pomyśle na zajęcia, a ja, że skoro problemem jest grupa, to ja przyprowadzę koleżanki. Koleżanki przyprowadziłam, one odeszły, a ja zostałam do dziś.

Pokochałam Anię, salsę i to, co mi ten taniec robi. Salsa od razu jednak rozgościła się w moim ciele, zabierała je kawałek po kawałku – moje lęki, ograniczenia, smutki i problemy. Niektóre zabrała na dobre, inne eliminuje na bieżąco od razu lub powolutku, ale zawsze skutecznie. Tańcząc odkryłam, że ciało i umysł to jedno, czuję, że jestem albo jestem, bo czuję… Taniec zmienił mnie, moje postrzeganie świata i ciągle je zmienia na jaśniejsze, spokojniejsze, pewniejsze i lepsze.

A Ania? Ania tą moją salsą po prostu jest. Rozkołysana, uśmiechnięta, promienna, słoneczna. Jest jak ciepły wiatr, kiedy wychodzę z zimnego morza, jak ognisko, rosa na porannej trawie, jak kąpiel w górskim stawie w upalny dzień w Paradzie po prostu… jestem jej wdzięczna, że pojawiła się wtedy na mojej drodze i że jest na niej do dzisiaj. Zawsze, gdy potrzebuje tańczyć, to Ania tam jest.

Opowiedziała Jowita. Zapisała Olga

Taniec daje mi odprężenie i relaks, sprawia, że lepiej czuję się ze swoim ciałem, jestem bardziej giętka i elastyczna. Daje mi też większe poczucie kobiecości.

Tak naprawdę przyjemność płynąca z tańca przyszła do mnie po czterdziestce. Jako dziecko nie tańczyłam i nawet tego nie lubiłam. Wesela i dyskoteki mogłyby dla mnie w ogóle nie istnieć.
Próbowałam uczyć się tańczyć jako dorosła osoba, ale były to próby zupełnie nieudane. Pewnego dnia moja przyjaciółka Jagoda zaprosiła mnie na wyjazd do Parady w Niedamirowie. Powiedziała, że będzie fajnie. Rzeczywiście, okazało się, że to cudne miejsce, wspaniali ludzie, przepyszne jedzenie, wyjątkowe widoki. Wszyscy tańczyli, byli wyluzowani i świetnie się bawili… Czytaj dalej

Wygląda na to, że będzie to stały punkt programu na naszych tanecznych wyjazdach do Parady. Powitanie słońca. Pewnie w ciągu dnia będziemy szukać chłodu i cienia, ale o 5;23 jeszcze było chłodno, rześko, trawa mokra od rosy, lekki wiatr.

Ci co dzisiaj nie wstali, zażyczyli sobie pobudki jutro rano. Oby zawsze nam się chciało, jak naszym Seniorom-uczestnikom Wakacji z tańcem, tak cieszyć z rozpoczęcia nowego dnia.
Teraz trwają zajęcia Doroty – taneczne poszukiwania, wieczorem czekają nas etniczne rytmy i latynoski wieczór. W taką pogodę pasuje bardzo.

Żeby dobrze nam się chodziło, ruszało, tańczyło jeszcze wiele lat, chcemy zadbać o nasze ciała i spędzić weekend praktykując bardzo mądre i całkiem przyjemne ćwiczenia.
Zaczynamy od obiadu w piątek 26.04, o godz. 14, kończymy obiadem o godz. 16 w niedzielę -28.04.2013.

Metoda Feldenkraisa to subtelna i przemieniającą forma edukacji, w czasie której uczymy „uczenia się”. Ciało i umysł są ze sobą nierozerwalnie związane – w materialnych i niematerialnych aspektach naszego doświadczenia. Głównym zamierzeniem Metody Feldenkraisa jest zwiększanie świadomości, a w konsekwencji zintegrowanie ciała i umysłu jednostki – wewnętrznego zrozumienia kim jesteśmy i jak z siebie samych korzystamy, czy też jak siebie samych traktujemy…

www.metodafeldenkraisa.org

Bones for Life® (kości na całe zycie) to poszerzenie Metody Feldenkraisa.  Pełny program BFL to szybko, łatwo i skutecznie przyswajalny do opanowania proces zmian. Bezpieczne, odciążające ruchy stają się wyzwaniem dla kości, aby stały się mocne i solidne, poprawiając jednocześnie równowagę i koordynacje ciała. Pozycja wyprostowana jest rozwinięta wg prostych narzędzi, które ułatwiają kontrolowanie odporności na nacisk, na przykład przy pomocy materiału, wykorzystania go w czasie stania pod ściana lub podnoszenie ciężarów w nowy sposób.

www.bonesforlife.pl

Qigong – poznajemy i praktykujemy ćwiczenia stylu nazywającego się Lecący Żuraw. Wywodzi się on z wielowiekowej tradycji chińskiego qigongu. Jego płynne, spokojne ruchy zostały dobrane tak, że otwierają wszystkie meridiany w ludzkim ciele i odblokowują stawy, dzięki czemu przywracają harmonię energetyczną w organizmie. Jest to też forma ćwiczeń koncentracji uwagi i zwiększania świadomości ciała. Wszystko to służy zdrowiu i lepszemu samopoczuciu. Naszym mistrzem jest Profesor Liu Zhongchun. Więcej na www.qigong.org.pl

Taniec – do wyboru będziemy mieli etniczne tańce, improwizację i swobodne salsowanie. W zależności od nastroju, ochoty, energii wybierzemy coś, co będzie najbardziej pasować.

Zajęcia prowadzą:

Ewa Ławreszuk – metoda Feldenkreisa, BFL (Bones for life) – 7 godz. zajęć
Dorota Kamecka i Ania Tymes – taniec – 3 godziny zajęć
Basia Starzyńska– qigong – 3 godziny zajęć

Miejsce:

Parada – Dom Trzech Kultur w Niedamirowie koło Lubawki (110 km od Wrocławia). Miejsce, które od 20 lat tworzą Beata Justa i Grzegorz Potoczak. Dom, ogród i otoczenie pełne harmonii i piękna. W okolicy malownicze dzikie łąki, góry z widokiem na Śnieżkę. Działa tu fundacja, dzięki której spotyka się ucząc i tworząc młodzież z Polski, Niemiec i Czech. www.parada.xtr.pl
Jedzenie: wegetariańskie, pachnące ziołami z ogródka Beaty, zawsze smaczne i pięknie podane.
Noclegi: przytulne, kolorowe pokoje 2-5 osobowe, wspólna łazienka.

GPS: N 50º41’28.03″, E 15º52’09,96″ lub N 50,691252 E 15,866961

Terminy i ceny:

26-28.04.2013 – 2 dni

Cena za całość – zajęcia, pobyt, wyżywienie:
od obiadu w piątek (ok.14) do obiadu w niedzielę – 385 zł

W trakcie weekendu w czasie wolnym będzie można umówić się z Ewą na indywidualne ćwiczenia Integracji Funkcjonalnej Metody Feldenkraisa – koszt 120 zl za 1 h

Zaliczki:

Zaliczka 100 zł płatna do 10.04.13
Przy rezygnacji do 15.04 zwrot 50% zaliczki, po tym terminie zaliczki nie zwracamy.

Wpłaty na konto: Beata Tymes
ING Bank 27 1050 1575 1000 0090 7626 5397

Kontakt i zapisy: Beata Tymes

beata@taniec.info.pl; tel. 660 350 606

Na zachętę taki cytat z książki Ruth Alon „Świadoma spontaniczność”

„W miarę jak zwiększa się twoja świadomość i uwrażliwienie na płynące z ciała doznania, poprawia się twoja kompetencja w wyczuwaniu subtelnych niuansów i odcieni rozmaitych uczuć. Uczysz się wychwytywać te maleńkie szczegóły, które decydują o jakości ruchu.
Poprawę przynosi nie sam ruch, lecz twoje zestrojenie się z jego wewnętrzną dynamiką; nie konfiguracja ruchów w przestrzeni, ale odkrycie więzi pomiędzy tobą a twoim wewnętrznym głosem, który owe ruchy odzwierciedla. To nie osiągnięcia mierzone cyframi przynoszą ulgę, ale zrozumienie i przyjęcie postawy, w której najważniejszy jest twój komfort”

To zawsze jest ciekawe, kto przyjdzie na zajęcia do nowej grupy.  Kogo przyprowadził prosty impuls, ciekawość, dla kogo to ważny moment, bo marzenie o tańcu czekało wiele lat na spełnienie… Niektórzy łatwo wchodzą w nowe miejsca, do nowej grupy, inni potrzebują czasu na oswojenie. Często w grupie po paru zajęciach widzę, jakie kto ma ulubione miejsce, kto z przyjemnością patrzy w lustro, a kto woli nie widzieć swojego odbicia.
Czasem zapominam, żeby uprzedzić, że to pierwsze spotkanie może wiele w życiu zmienić. Salsa raz zakosztowana, apetyt na ciąg dalszy zbudzić może i potem już chce być stałą częścią tygodnia.
Żeby sprawdzić, czy tym razem też tak będzie, zaczynamy 20 września, po przerwie wakacyjnej salsę w czwartki o 19:20.

 

Jedną z większych przyjemności z prowadzenia zajęć jest widzenie tego, jak zmienia się z kolejnymi zajęciami ruch tańczących, jak pojawia się coraz więcej swobody, uśmiechów, okrzyków… Czasem to małe zmiany, kiedy ciało jest opancerzone, nawykłe do 'trzymania się dzielnie’, ciało w którym zapisały się różne życiowe ciężary… Potrzeba wtedy czasu, żeby puściły napięcia. I tylko żeby się nie spieszyć, nie ponaglać, nie porównywać.

Każdy ma swoją drogę do siebie, do pełnego wyrażania tego, co w środku. Dla mnie najważniejsze okazało się odpuszczanie, niemuszenie, pozwolenie, żeby nogi, brzuch, ręce poruszały się same, a głowa nie chciała przeszkadzać. W tej muzyce, którą tańczymy, dużo jest trudnych afrykańskich rytmów i widzę, że najczęściej lepiej radzi sobie z nimi ciało, niż umysł…

Cieszą się dłonie, że mogą obudzić się do ruchu, palce że po godzinach spędzonych na klikaniu w klawisze mogą rozciągnąć się i ożyć, stopy bawią się mocnym krokiem, głośnym tupaniem, plecy, że nareszcie się nie garbią, a uszy bawi ciekawy rytm – niech żyje flamenco!