Wpisy

Uważne ćwiczenia, skupienie, eksplorowanie nowych odczuć, sposobów poruszania się, szukanie płynności i rozluźnienia w lekcjach metodą Feldenkraisa, które poprowadził Paweł Wójtowicz.

I swobodny, energetyczny, beztroski taniec. Do tego jeszcze poranny Qigong, spacery, rozmowy, odpoczywanie i kosztowanie pyszności z kuchni Beaty i Grzegorza. Tak było. Dobrze było.

Maj w Paradzie to już tradycja. Znów były tańce na tarasie z widokiem rozległym na Kotlinę, łąki, góry. Znów nad nami słońce, wiatr dołączający do naszego ruchu. Był poranny i popołudniowy Qigong na zielonej trawie. Na ulubionej podłodze bose stopy lekko tańczyły.

A do tego ćwiczenia – prowadzące nas z uwagą do nas, do naszego odczuwania siebie i tego co się z nami dzieje, kiedy podążamy za kolejnymi ruchowymi zadaniami. Zapamiętamy też pewnie na długo ten wieczór, kiedy śmialiśmy się, śmialiśmy, śmialiśmy…

Wiedziałam, że tak jest, że w tańcu się roztapiamy, łączymy, przenikamy… ale że to tak można zobaczyć, zapisać w obrazie? Patrzę na zdjęcia Ewy Poddig i zachwycam się raz jeszcze 🙂 To piękne uchwycenie chwil w trakcie Weekendu z ruchem i tańcem w Paradzie.

Są takie miejsca, w których magia szczególnie się przejawia. Czasem udaje mi się do nich trafić. Tym razem zawędrowałam do czarownego miejsca zagubionego wśród gór, lasów i łąk, na pograniczu kultur, granic, dróg i światów.

To pełna barw i form przerwa w czasoprzestrzeni, w której wszystko płynie tak, jak sobie zażyczysz, a słońce wychodzi zza chmur, gdy się je zawoła po imieniu.

Nie wyjedziesz stąd takim samym, jakim przyjechałeś. Ponieważ naturą tego miejsca jest wieczna wędrówka i zmiana. Wędrują ludzie, wędrują obrazy, wędrują idee. Wędruje nawet sam dom, rozrastając się na wschód.

To jest miejsce, w którym (choćbyś tego chwilowo nie dostrzegał) dokonuje się zmiana, pojawiają się idee i wywracają wszystko na drugą stronę, stawiają na głowie i chichoczą. Nie da się nie chichotać z nimi. Chichocząc bez ustanku Marionetka odcina wiążące ją sznurki i może tańczyć swoje życie tak, jak zechce.

To jest miejsce, w którym można zajrzeć do lustra i zobaczyć tam SIEBIE. I uwaga, to nie zawsze jest coś, co może się nam spodobać. Ale przekonanie, że prawda jest piękna, to tylko banał. Czasem ma wielki brzuch, krzywe nogi, zmarszczki, bywa ubłocona i umorusana, swawolna i rozpuszczona. Nie nosi makijażu, nie jest trendy, za nic ma to, co ogólnie przyjęte, utarte i pełne przyzwyczajeń. Prawda jest taka, jaka jest.

Słowo 'muszę’ nie ma tu racji bytu. Króluje 'chcę’. Chcę. I mogę.

Roztańczona i żywa
z głową pełną myśli
od Parady

Można tańczyć na łące, śpiewać, ile dusza zapragnie, smakować życie takim, jakie ono jest, bo w swoim najlepszym aspekcie jest proste i święte.
Przychodzą do głowy nowe pomysły i przypominają się te, które zepchnęliśmy do lamusa, nazywając niespełnialnymi marzeniami. A one tylko czekają, żeby postawić bose stopy na drodze… i ruszyć naprzód.

To miejsce zachwyca. I zawstydza. Prowokuje do pytań o własną drogę. Kim jestem, dokąd zmierzam, kim się staję?

To miejsce, w którym dzień i noc, noc i dzień wszystko płynie, wszystko się zmienia, wszystko wzrasta, uwalnia się i rozwija skrzydła… To miejsce, w którym w równowadze można nakarmić zmysły i duszę…

Od dłuższego czasu zastanawiamy się, jak dobrze opisać zajęcia, które na naszych wyjazdach prowadzi Dorota Kamecka. Kiedyś używałyśmy słowa 'improwizacja’. Okazało się jednak, że to słowo budzi bardzo różne skojarzenia. Na przykład słyszałyśmy, że improwizacja w tańcu to coś, co potrafią tylko zawodowi tancerze, że potrzebne są specjalne umiejętności i długi trening. Znalazłam dzisiaj ciekawą wypowiedź Jadwigi Majewskiej na ten temat na stronie www.teatr-pismo.pl. Tak się dobrze ten tekst zaczyna: „Improwizacja? Dzisiaj, w czasach totalnej kontroli? Ależ oczywiście, właśnie dzisiaj! Improwizacja bowiem to – powiedzmy wszystko zaraz na początku – sztuka dotykania granic wolności.”

A potem dalej ” Improwizacja zjawiała się zatem zawsze wtedy, gdy zjawiał się człowiek wolny, a znikała, kiedy ów wolny, bezgranicznością swoją jakby zmęczony, zaczynał tęsknić za porządkiem. Podążać chciał teraz za ideałem, za czymś perfekcyjnie zaplanowanym, precyzyjnie ustalając każdy swój ruch, zachowanie, uczucie, myśl…”

Był taki dzień majowy w którym Robert zawiózł mnie do Niedamirowa, to był 2003 rok. Pamiętam jak wysiadłam z samochodu i zaczęłam zauroczona widokiem iść w stronę domu. A dom przyciągał mnie malunkiem na ścianie, zielonym otoczeniem, kolorami i fakturami przedmiotów.

Gospodarz, który pojawił się w sieni, oznajmił, że jest teraz zajęty, bo ma grupę niemieckiej młodzieży na warsztatach, że jak bardzo chcemy, to ewentualnie możemy sobie sami dom zobaczyć… Chcieliśmy i to bardzo. Za chwilę Grzegorz przyszedł do nas i już całkiem życzliwie, może widząc w naszych oczach prawdziwy zachwyt, oprowadził nas po różnych miejscach.

Tak zaczęło się moja znajomość z Paradą, Domem Trzech Kultur w Niedamirowie. Zaraz potem spotkaliśmy Beatę, która szła z ogródka z naręczem ziół. Tak – powiedzieli Gospodarze – możecie tutaj przyjechać. Wy zatroszczycie się o ludzi,  których zaprosicie na wasze warsztaty, my zatroszczymy się o was.

Minąć musiało 6 lat zanim wróciłam do Parady. I miałam z kim. Pierwsze warsztaty w czerwcu 2009 roku zorganizowałyśmy z Gosią Kałwak. Przyjechałyśmy z grupą praktykującą qigong, styl Lecący Żuraw. Ćwiczenia w ciszy i skupieniu tej formy uzupełniłyśmy tańcami – szkockimi, etnicznymi, improwizacją.

IS_newDSC08021
IS_newDSC08038
P1060569
OLYMPUS DIGITAL CAMERA