,

2013.11 Ceilidh, czyli szkockie tańce (i nie tylko)

Oglądam nasze październikowe Ceilidh. Kolejne tańce, z rytmem, energią, śmiechem, swobodą, chociaż niektóre układy próbowaliśmy pierwszy raz… wygląda to całkiem jak… w Szkocji…

Tak było. Środek lipca w Stornoway. Zostajemy na noc w porcie. Sztormiaki odwieszamy do suszenia, Ian zapowiada, że gdzieś wieczorem wychodzimy. Kapitanowi się nie odmawia, więc ruszamy przez miasteczko. Trafiamy do dużej sali z parkietem i stołami ustawionymi dookoła. Jest sporo osób, starsi, młodzież, część ubrana w tradycyjne stroje, kraciaste spódnice, część jest w innym odświętnym ubraniu. Na podwyższeniu pojawiła się orkiestra. Mężczyzna prowadzący spotkanie zapowiedział coś, ludzie ustawili się na parkiecie w okrąg złożony z par, muzyka zabrzmiała…

I zaczęło się Ceilidh. Patrzyliśmy zachwyceni na kolejne układy, linie, koła tworzone przez tancerzy, przeplatanie, zmiany. Próbowaliśmy znaleźć powtarzalny wzór, rozszyfrować zasady. W końcu daliśmy się porwać muzyce i weszliśmy na parkiet. Życzliwi Szkoci wciągnęli nas do zabawy i… tak to się zaczęło… Tańczyliśmy do końca, plącząc się i miotając rozbawieni, zagubieni chwilami, zachwyceni bardzo.

Na koniec spotkania gospodarze podeszli do nas i zapytali, skąd jesteśmy i jak się nam podobało. Kiedy usłyszeli, jak bardzo jesteśmy szczęśliwi, obiecali nam, że podeślą nam muzykę, żebyśmy mogli sobie kiedyś jeszcze zatańczyć. Rano z Lideczką usiadłyśmy z kartką papieru i głowiąc się bardzo usiłowałyśmy zapisać to, co zapamiętałyśmy z układów kroków i figur. Kilka dni później w Oban kupiłam kasetę, w której oprócz muzyki były też instrukcje najbardziej popularnych tańców…

Potem jeszcze wiele razy bywałam na Ceilidh. Czasem było tylko kilka osób i grający na akordeonie muzyk czasem była cała orkiestra i dziesiątki ludzi. Zawsze była świetna zabawa. Gospodarze i uczestnicy Ceilidh dbają, żeby każdy się dobrze bawił, niezależnie od tego czy umie tańczyć, czy nie. Taka obowiązuje zasada. Na takich spotkaniach zdarzało się, że były kręgi dobrze wyszkolonych tancerzy, i kółka, które podglądały ‘starszych’ i próbowały coś w tym samym stylu powtórzyć… różnie bywało, często przydawała się umiejętność improwizacji i osobisty wdzięk w chaosie ruchów. Z rozrzewnieniem wspominam rejs, w którym co kilka dni gościliśmy w szkockich gorzelniach. To tam ‘u źródeł’ nauczyłam się wielu szkockich tańców.