, ,

2014.08 Dom pod Lipą – kolejny sezon…

Tego lata przyjechałam tam z jeszcze innej strony,dróg do celu jest wiele i każda choć przez chwilę prowadzi przez las. Na miejscu małe zmiany, coś ubyło i czegoś było więcej. Nogi zaprowadziły mnie pod wierzbę rosochatą, przy której stały dwa duże wygodne fotele ustawione frontem do pól i lasu, teraz były puste. Później, codziennie rano, kiedy wracałyśmy z porannej medytacji widziałyśmy siedzących i rozmawiających ze sobą naszych gospodarzy, Sylwię i Marcina. Pięknie wyglądali razem. Kiedy z jednej strony nieba słońce wschodziło coraz wyżej a po przeciwnej stronie księżyc już wybielony dniem chował się za drzewami, ćwiczylismy Qigong styl „Lecący żuraw”. Tego lata żurawie przeniosły się na inną łąkę, nie towarzyszyły nam podczas ćwiczeń. Za to pojawiły się kruki – nie białe – ale jednak. Dorotka na swoich zajęciach, jak wróżka,dotknięciem czarodziejskiej różdżki,wskazywała nam drogę do odsłaniania nowych albo głęboko ukrytych miejsc w naszym ciele, a my, już swoimi sposobami zaglądaliśmy w zakamarki zapomniane albo porzucone w dzieciństwie. Ciała z głosem cieszyły się z tych spotkań i odkryć… Myślę, że dzięki piciu kompotu z cukinii nasze kółko przy tańczeniu Ruedy nabierało właściwego kształtu ku uciesze Beaty, a obecność człowieka z płetwą wpłynęła na perfekcyjność i szybkie tempo nauki tańców z różnych zakątków ziemi, których uczyła nas Ania. W „Domu pod Lipą” znowu czuło się moc. Czerpaliśmy ją ze wszystkiego – z posiłków przygotowywanych przez Sylwię i Marcina, pysznych, zdrowych, pięknie podanych, z kąpieli słonecznych i jeziornych,ze spacerów, bycia ze sobą… Wróciliśmy do domów silni jak nowi.