Z Beatą Tymes, uczącą salsy w parze rozmawiała Olga Szelc

– Wiele osób ma obawy przed tańcem w parze. Mówią, że nie potrafią, boją się, czasem wstydzą. Czy warto i można to zmienić?

– Zastanawiam się, skąd te obawy… Myślę, że prawie każdy może nauczyć się tak tańczyć, zgrać z drugą osobą. Dobrze by było, żeby wynikało to z wewnętrznej potrzeby i chęci, nie ma co robić tego na siłę. Moje doświadczenie z wielu lat prowadzenia zajęć mówi mi, że warto spróbować.

– Pamiętam, jak mama zapisała mnie na lekcje tańca przed studniówką. Bardzo się tam męczyłam.
– Jeśli nie miałaś na to wewnętrznej zgody, to pewnie było to trudne doświadczenie. Można w ten sposób na długo się zniechęcić.

– Tak, tamta forma zupełnie mi nie pasowała.

– Jest ogromny wybór form, rodzajów, stylów tańca w parze, warto poszukać tego, co nam będzie odpowiadało. Możemy chcieć się uczyć, szkolić na kursach, warsztatach, rozwijać technikę, świadomość ruchu, poznawać figury, a możemy też całe życie tańczyć tak, jak sami sobie to wymyślimy, poczujemy. Wiele par w ten sposób cieszy się z bycia razem na parkiecie w klubach, na spotkaniach, potańcówkach, weselach. Często znając tylko bardzo proste kroki i parę figur, świetnie się czują w tańcu i dobrze bawią.
Kiedy decydujemy się na naukę, to warto rozpoznać jaka muzyka, styl, forma tańca nam odpowiada. To, co teraz króluje na parkietach, pochodzi z bardzo wielu różnych stron świata, kultur, czasów – niektóre są nam z różnych względów bliskie, w innych możemy czuć się nieswojo. Ktoś może nie czuć się dobrze w bezpośrednim, bliskim fizycznie kontakcie z drugą osobą i tango nie będzie mu odpowiadało, ale np. tradycyjne polskie tańce już tak. Myślę, że te obawy, o których wcześniej była mowa, są właśnie związane z takimi intymnymi formami tańca, jakie obserwujemy w tangu, bachacie czy czasem salsie. Warto uświadomić sobie, co lubimy, z czym czujemy się dobrze, a co budzi nasz lęk czy wstyd, poznać własne preferencje i granice.

– O czym warto pamiętać, kiedy decydujemy się na naukę?

– Ważne, a widzę, że nie zawsze jest to oczywiste, aby zrozumieć, iż taniec w parze to współdziałanie. Efekt zależy od zaangażowania, talentu, dobrej woli, życzliwości, zrozumienia, a czasem nawet cierpliwości obu stron. Trzeba więc poznać kroki i figury, ale też nauczyć się współpracować. Należy poznać także nowy sposób porozumiewania się – bez słów. Im więcej radości odnajdziemy w tej wspólnej nauce, im bardziej odpuścimy ocenianie samego siebie i naszego partnera czy partnerki, im mniej krytyczni będziemy, a bardziej wdzięczni sobie za taką aktywność i wszelkie najmniejsze nawet postępy – tym szybsze będą rezultaty.

Oczywiście, ważne jest również, aby będąc w parze samemu dobrze tańczyć, w rytmie, w stylu, z wdziękiem. W tym pomocne może być chodzenie na zajęcia tańca solo (na przykład salsy, improwizacji itd.), a także różnego rodzaju ćwiczenia, treningi, w których rozwijamy swoje możliwości, świadomość ciała, zakres ruchu, koordynację, kondycję. Kiedy będziemy lepiej czuć się w swoim ciele i mieć dobre wyczucie swojego ruchu, to dużo łatwiej będzie nam wejść w kontakt z inną osobą w tańcu.

– A jakie trudności zgłaszają ci uczestnicy zajęć? Co sama obserwujesz?

– Czasem trudnością jest to, że w parze jednej osobie dużo bardziej zależy na nauce, druga osoba przychodzi na zajęcia nie do końca przekonana, nie robi tego dla siebie, tylko dla partnera. Kolejną trudnością jest przyjęcie ról, które w tańcu w parze obowiązują. Tu mężczyzna prowadzi, a kobieta podąża za nim. Tymczasem we współczesnych związkach, często kobiety są tymi, które chcą mieć decydującą rolę i prowadzić, a mężczyźni z kolei są spolegliwi i wycofują się z pozycji lidera – odnoszę wrażenie, że czasem taka sytuacja obojgu odpowiada. W takiej parze taniec może się udać, bo często kobieta po prostu będzie się „prowadzić” sama, a partner będzie jej na to pozwalał. Jednak może się okazać, że ciężko im będzie zatańczyć z innymi partnerami lub stanie się to w ogóle niemożliwe.

– Co – poza nauką kroków, figur, stylowego ruchu – sprawia, że ludzie zapisują się na zajęcia?

– Pary, które są ze sobą, przychodzą po to, aby coś razem robić, nauczyć się czegoś nowego, miło i blisko ze sobą spędzić czas, poznać się, zrozumieć, wyczuć się lepiej. To ważne i dla nowych związków, i dla tych z wieloletnim stażem. Doświadczenia z parkietu przekładają się na codzienne bycie ze sobą – nauka harmonijnego współdziałania, radość z bliskości, odkrywana synchronizacja ruchu, wszystkie budzące przez taniec emocje – wzbogacają pary i zwiększają satysfakcję ze związku. Nabyte umiejętności sprawiają, że pary z większą przyjemnością bywają razem na imprezach klubowych czy rodzinnych.

Mam też uczestników – mężczyzn, którzy są w związkach, ale na zajęcia zgłosili się sami – oni przychodzą dla swoich kobiet, żeby dorównać im w umiejętnościach tanecznych. Ci, którzy singlami, często mają inny plan – zwykle bardzo skuteczny – żeby nauczyć się tańczyć i dzięki tej umiejętności poznać atrakcyjne kobiety. Niektórych mężczyzn sprowadza na zajęcia chęć rozwijania tanecznej pasji – i oby takich jak oni było jak najwięcej. Gdy na sali jest ich wielu, utwierdzają się w zdrowym przekonaniu, że taniec to też męska rzecz. Kobiety mają w naszej kulturze łatwiej pod tym względem. Marzenie o tańcu jest wśród nich powszechne i aprobowane. Wiele z nich zapisuje się więc po prostu po to, żeby to pragnienie spełnić. Dla niektórych jest to też sposób na poznanie ciekawego mężczyzny.

– A jak znaleźć sobie partnera do tańca?

– Ze względu na charakter moich zajęć zwykle uczestnicy zapisują się, kiedy już mają z kim tańczyć – często są to osoby będące w związku, czasem to tylko znajomi. Są osoby, które znajdują partnera do tańca właśnie rozpytując wśród znajomych, czasem skuteczne są strony typu „ogłoszenia: partner do tańca” i oczywiście portale społecznościowe. Warto rozpuścić wici, pytać, ujawnić swoje marzenie, wytrwale poszukiwać. Kto wie, może wśród naszych znajomych ktoś właśnie czeka na taką propozycję?

Gdy zdarza się, że w kursie chcą wziąć udział ‘pojedyncze’ kobiety i ‘pojedynczy’ mężczyźni, to dobieram ich w pary, starając się intuicyjnie wyczuć, komu z kim się będzie dobrze tańczyło. Zawsze cieszę się, kiedy widzę, że to działa, a para robi szybkie postępy.

– A kim, według Ciebie, jest dobry tancerz, dobra tancerka?

– Myślę, że to ktoś zharmonizowany ze sobą, muzyką, z tym, z kim tańczy. Ktoś, kto jest uważny, skoncentrowany na swoim partnerze, emanuje akceptacją, dba o to, aby druga osoba czuła się komfortowo, nie zmusza jej do niczego, co jej nie pasuje. Dobry tancerz mężczyzna to dżentelmen, klarowny w ruchu, prowadzący pewnie i z otwartością na to, czego potrzebuje kobieta, co dzieje się między nimi. Dobry tancerz czy tancerka to ktoś, kto nawiązuje kontakt, z kim przyjemnie jest tańczyć, kto sprawia swoim tańcem radość, wywołuje uśmiech na twarzy partnera.
Moim zdaniem nie jest dobrym tancerzem ktoś, kto opanował świetnie technikę ruchu, ale nie dba o partnera czy partnerkę i bardziej pragnie spodobać się obserwującym widzom, niż osobie z którą jest na parkiecie.

– Jakie będziemy mieć korzyści z tańca w parze? Co nam może dać?

– Bardzo wiele: przyjemność płynącą z ruchu, zabawy, naukę, jak być blisko, jak czytać siebie nawzajem, porozumiewać się bez słów – to może być bardzo głębokie doświadczenie. Dla niektórych ważna może być też satysfakcja z postępów, radość z intensywnego czy precyzyjnego, wyrafinowanego ruchu i większa sprawność fizyczna. Inni cenią to, że jest to praktyka cierpliwości, skupienia, uważności, współpracy. Może być to wielka przyjemność zmysłowa, z większą lub mniejszą domieszką erotyzmu i sposób na subtelny flirt – jeśli obojgu tancerzom to pasuje. Taniec pomaga odpocząć, zrelaksować się, oderwać od męczących myśli. Jednocześnie zyskujemy dużo wiedzy o sobie i o tych, z którymi tworzymy parę, o relacjach ze sobą i z innymi ludźmi, o tym, co lubimy, a czego nie.

Część kobiet i mężczyzn uważa, że wytańczyć się i wyszaleć można jedynie solo. Niektórzy podkreślają, że nie lubią oddawać swojej wolności czy kontroli nad sobą, że w parze czują się skrępowani, ograniczeni, zależni. Czym innym jest jednak taniec z samym sobą, a czym innym relacja w tańcu z partnerem – coś za coś. Harmonizując się z partnerem czy partnerką możemy zyskać inne doświadczenia, niż w tańcu z samym sobą. Kto chce poczuć przyjemność wirowania czy obrotów w szalonym tempie, zgodnego połączenia ramion albo poruszania w rytmie muzyki w przytuleniu – tego zachęcam do spróbowania tańca w parze.

– Czuję się zachęcona! Dziękuję za rozmowę.

Za chwilę ruszają po wakacjach nasze nowe kursy salsy, znów w Sali Lustrzanej na Wierzbowej pojawią się po raz pierwszy ci, którzy od lat marzyli, żeby tańczyć, i ci którzy przed chwilą wpadli na ten pomysł. Tacy, dla których to będzie kolejny poznany taniec i tacy, którzy zaczynają swoją przygodę z ruchem od tego rytmu. Wszystkich powinniśmy uprzedzić Czytaj dalej

Tak pisze o tańcu Anna Halprin, która od ponad 20 lat w swojej pracy wykorzystuje ruch i twórczość, pomagając wrócić do zdrowia wielu ciężko chorym osobom.

„Taniec można rozumieć jako bezpośredni i naturalny sposób poruszania się, gdzie żaden autorytet nie narzuca tej czynności jakichkolwiek wyobrażeń co do estetyki. Taniec niekoniecznie musi być powabny, piękny czy spektakularny. Może być groteskowy, brzydki, nieporadny, śmieszny albo budzący strach. Taniec może wyrażać konflikty. (…) Ruch odbywa się wszędzie i stale. Objawia się w ruchach naszych komórek, w pulsowaniu krwi, w rytmie oddechu. Wyraża się we wznoszeniu i opadaniu, jak czynią to fale morskie, oraz naprzemienności, jak w przypadku nocy i dnia. Ruch jest życiem i źródłem tańca.

Ruch skrywa w sobie możliwość przenoszenia nas do domu, w którym mieszka dusza, w świat naszego wnętrza, świat, dla którego nie mamy nazwy”

Anna Halprin, Taniec jako sztuka uzdrawiania. Do zdrowia przez ruch i twórczą pracę z uczuciami

Son
Jak twierdzą niektórzy muzycy kubańscy, salsa jako muzyka nie istnieje, jest tylko son, a nazwa „salsa” jest jego komercyjnym określeniem.
Son wyrósł z połączenia muzyki afrykańskiej i europejskiej.
Wg niektórych źródeł (Laureano Fuentes Matons 1893) najstarszym znanym utworem tego gatunku jest Son de la Má Teodora, powstały ok. 1570 na Kubie w Santiago de Cuba.  Aktualnie podaje się jako początek sonu  koniec XIX w.
Największą popularność muzyka son zyskała w drugiej połowie XIX w. w kubańskiej prowincji Oriente.
SextHabanero72 Son ma lokalne odmiany, jak sucu – sucu, Changiu, nengon, Kiriba, Guaracha, Son Montuno. Są to określenia wiejskich zebrań – imprez, na których świętowano i bawiono się z różnych okazji.
Struktura tradycyjnego son to wstęp z refrenem, podanym przez śpiewaka. Potem chór śpiewa refren, a śpiewak improwizuje. W starej wiejskiej wersji son śpiewać może każdy, nie ma podziału na śpiewaków i słuchaczy. Każdy może wziąć udział w takiej spontanicznej „dyskusji”.
W wersji miejskiej wprowadzono zwrotki, ograniczając elementy improwizacji.
Ten nowy gatunek muzyczny do Hawany trafił ok. 1909 roku, wraz z kubańskimi żołnierzami. Jako muzyka biedoty długo nie był akceptowany przez klasę średnią i elitę. Określany był jako frywolny i nieprzyzwoity, ze względu na bliski kontakt w tańcu kobiety i mężczyzny i proste, czasem wulgarne słowa.
Na początku XX w. rząd kubański wprowadził czasowy zakaz grania son z powodu jego niemoralności. Mimo tego (lub raczej dlatego) jego popularność stale rosła.
Pierwszą znaczącą grupą son było Cuarteto Oriental (1917), założone przez Guillermo Castillo, potem przekształcone w Sexteto Habanero.
Pod koniec lat 20 Ignacio Pineiro zaczął tworzyć son bardziej taneczny, poetycki i jako pierwszy z zespołem zagrał son dla kubańskiej elity. Od tego momentu son stał się popularny wśród wszystkich Kubańczyków. A założony przez Pineiro zespół Septeto Nacional (1926) nadal istnieje i nagrywa.

Jak mówią na Kubie ” Son jest czymś najwspanialszym dla radości duszy”.

Źródło: Wikipedia, Wydawnictwo Ferment „Septeto Nacional” 2005

Salsa – historia cz.1

W wielu kulturach taniec jest ważnym elementem świętowania. Pozwala na spotkanie się społeczności we wspólnym rytmie, na wyrażenie różnych emocji, dokonanie rytuałów. Nawiązaniem do tej tradycji są współcześnie tworzone tańce w kręgu. Jednym z nich jest walc Winds on The Tor (Wiatry nad wzgórzem Tor). Taniec powstał w latach 80. Czytaj dalej

Jacek Owczarek: Improwizator nie powinien rozpamiętywać tego, co się wydarzyło. Jeśli coś nie wyszło, trzeba to zostawić albo wykorzystać, nie kopiować. A poza tym nie zakrywać się, wręcz przeciwnie, cenna jest umiejętność otworzenia się na to doświadczenie.

Jadwiga Majewska: Nazwałabym to poczuciem momentu. Umieć być tylko tu i tylko teraz i czerpać z tego jak najwięcej się da…

Jacek Owczarek: Żeby to osiągnąć, trzeba też wyzbyć się poczucia oceny w trakcie improwizacji. Oceniając siebie, odnoszę się przecież do jakiejś przyszłości, myślę: „ciekawe, czy jeśli zrobię tak, to widzowi się to spodoba czy nie?”. To powoduje, że zaczynam kombinować – a tym samym wychodzę z improwizacji. Pierwszą rzeczą, jaką mówię na zajęciach, jest to, że w żaden sposób nie oceniamy tego, co robimy.

Ilona Trybuła: Myśl jest za wolna w stosunku do ruchu, przychodzi po nim, dopiero gdy już wiadomo, co się zdarzyło. Mówimy wtedy o używaniu inteligencji analitycznej. Dlatego improwizacja jest najbardziej precyzyjnym procesem, jaki można sobie wyobrazić, procesem krystalicznym. Kiedy w niej jesteśmy, inaczej przebiega nasze myślenie.

www.teatr-pismo.pl

Od dłuższego czasu zastanawiamy się, jak dobrze opisać zajęcia, które na naszych wyjazdach prowadzi Dorota Kamecka. Kiedyś używałyśmy słowa 'improwizacja’. Okazało się jednak, że to słowo budzi bardzo różne skojarzenia. Na przykład słyszałyśmy, że improwizacja w tańcu to coś, co potrafią tylko zawodowi tancerze, że potrzebne są specjalne umiejętności i długi trening. Znalazłam dzisiaj ciekawą wypowiedź Jadwigi Majewskiej na ten temat na stronie www.teatr-pismo.pl. Tak się dobrze ten tekst zaczyna: „Improwizacja? Dzisiaj, w czasach totalnej kontroli? Ależ oczywiście, właśnie dzisiaj! Improwizacja bowiem to – powiedzmy wszystko zaraz na początku – sztuka dotykania granic wolności.”

A potem dalej ” Improwizacja zjawiała się zatem zawsze wtedy, gdy zjawiał się człowiek wolny, a znikała, kiedy ów wolny, bezgranicznością swoją jakby zmęczony, zaczynał tęsknić za porządkiem. Podążać chciał teraz za ideałem, za czymś perfekcyjnie zaplanowanym, precyzyjnie ustalając każdy swój ruch, zachowanie, uczucie, myśl…”